Początek
Zaczęło się normalnie, jak każdy związek, najpierw miesiąc miodowy, a potem co raz to gorzej aby w końcu stoczyć się na samo dno.
Było cudownie, kochaliśmy się i nie było siły na świecie, która mogłaby to zmienić. Z czasem coś zaczęło się psuć, żadne z nas nie miało już dla drugiego tyle czasu, bo wszystko było ważniejsze. Każde oskarżało to drugie o szereg głupstw, które też popełniało, obracaliśmy kota ogonem tak często, że futrzakowi zakręciło by się w głowie. On wyjeżdżał wieczorami z domu by imprezować z kolegami, a ja zostawalam sama z dzieckiem. Potem gdy już zawitał na dłużej w domu wypominał mi, że źle wychowałam syna. Winę za dosłownie wszystko zrzucał na mnie, choć ona leżała po obu stronach. Gdy dowiedział się o drugiej ciąży kazał mi ją usunąć, powiedział że nie chce tego dziecka i zwyzywał mnie od idiotek. Zabolało. I boli do dziś.
Było wiele złych emocji, wiele przykrych słów, tych wypowiedzianych jak i przemilczanych.
A to jeszcze nie był koniec historii. Działo się dużo, ale niektóre zdarzenia warto przemilczeć.
Gdy ja się starałam, on miał to gdzieś, a kiedy już mnie zaczęło być wszystko jedno nagle to on zaczynał się starać. Emocje sięgały zenitu i opadły. Były wielkie uniesienia i ogromne upadki. Były dni pełne krzyków i kłótni jak i ciche dni. Ale czasem było też dobrze. Najlepiej wtedy gdy mieliśmy pieniądze, dużo gorzej gdy nie mieliśmy nic. Stres był ogromny i żadne nie potrafiło sobie z nim poradzić. Wspierałam go gdy miał depresję, lecz gdy ja wpadłam w jej sidła zostałam z tym sama. Nie miałam z kim pogadać, ani nawet z kim wyjść na miasto, ludzi. I tak pod naporem obowiązków, pracy i stresów pogrążałam się w rozpaczy i smutku, od którego nie mogłam uciec. Był wszędzie. W pracy siedział za komputerem na przeciwko, w domu gotował ze mną obiad, a w łazience gdy miałam chwilę dla siebie, my mi plecy i zalewal łzami twarz.